Siedziałam na schodkach Areny. Oglądałam zachód słońca. Wtedy coś bardzo jasnego zaświeciło mi w czy.
Siedziałam na łóżku i starałam się "medytować". Tak, jestem katoliczką.
Ale w moim siedzeniu nie było chęci osiągnięcia nirwany, tylko chęć
ciszy i spokoju. Wtedy do domku wtargnął jakiś chłopak. Wyrwana z
zamyślenia spojrzałam na niego wystraszona. Powiedział:
-Ehm, hej.
-Cześć...-odparłam po jakieś 3 minutach.
-Jestem Seevay, syn Zeusa- wskazał na domek- chyba będę z tobą mieszkać.
-Chybaa tak. Ja jestem Liz.
Seevay?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz