niedziela, 26 października 2014

Od Meian

Wszystko spaprałam, a cała akcja filmu pod tytułem ,,Moje życie", poleciała łeb na szyję. Zbyt szybko zapomniałam o ustawionych przed matkę zasadach i przez mój durny błąd, znalazłam się w Obozie Półkrwi. Nie żeby coś - sama podjęłam tą decyzję i nikt nie musiał zmuszać mnie do przyjścia, jednakże po prostu wolałabym spędzać ten czas u ciotki na Karaibach, czy chociażby na plaży w Malibu. Jedynym pozytywnym aspektem tej podróży, była sama podróż - która stała się punktem zwrotnym w moim życiu. Początkowo wędrowałam w stronę Chicago, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Z opowieści rodzicielki wywnioskowałam jedynie, że powinnam znaleźć jakiegoś satyra, czy coś w tym guście i się z kim skontaktować, żeby zabrał mnie do obozu. Czysto teoretycznie chciała wysłać mnie tam rok temu, ale z pewnej przyczyny (którą okazał się być mój głośny i nieuzasadniony niczym sprzeciw) postanowiła trochę zaczekać. Jak byłam głupia! Ach, mogłam przyznać racje matce, której teza ,,Będzie ci tam lepiej", została poparta w miarę sensownymi argumentami. Po prostu bałam się, że znowu popełnię jakiś błąd - a ja błędów nienawidzę. Błędy są złe, błędy są mściwe, błędy lubią przeobrażać się w problemy, a im mniej ich, tym dla mnie lepiej. W każdym bądź razie po drodze nie spotkałam żadnego pół-kozła, a policja nie wykazała nawet grama poczucia humoru w obliczu zagrożenia ze strony potworów i uznali, że zmyślam. W końcu postanowiłam ruszyć w nieznane i całkowicie olać resztę wszechświata. Przeznaczenie i tak mnie znajdzie, więc nie przejęłam się zbytnio brakiem jakichkolwiek informacji. Po kilku dniach - całkowicie nieznanym dla mnie sposobem - obudziłam się w zupełnie innym miejscu. Doskonale pamiętam, że poprzedniego dnia kładłam się pod lipą, a po pobudce znajdowałam się na otwartej przestrzeni, tuż obok lasu. Pokładając ufność w Matce Naturze (choć w tamtym momencie mogłabym podpisać cyrograf, byle dostać do rąk własnych mapę ze wskazówkami jak wrócić do domu), zaczęłam przeszukiwać wspomniany las. I w ten całkowicie nieogarnięty sposób znalazłam się w Obozie Półkrwi, czyli miejscu dla takich jak ja. Ze względu na nieznajomość tożsamości rodzica i brak jakiegokolwiek znaku od niego, umieszczono mnie w Domku Hermesa, wcześniej sprawdzając, czy na pewno jestem herosem. I w ten oto sposób siedziałam teraz na łóżku, zastanawiając się, czy będę mieć cały domek dla siebie, czy w końcu pojawi się jakiś mój współlokator. Zajęłam górne łóżko przy oknie, na który rzuciłam wszystkie moje bagaże. Nie było tego zbyt dużo - podstawowe rzeczy, które zabierałam ze sobą w podróż. Przebrałam się w wojskowe spodnie, szarą koszulkę, związałam włosy w wysoką kitkę, wzięłam gitarę i ruszyłam nad jeziorko. Usiadłam parę metrów przed brzegiem, schroniłam się w cieniu dębu i zaczęłam brzdąkać wesołą melodyjkę, gdy czyjś głoś wyrwał mnie z zamyślenia.

Ktoś, ktuś, ktokolwiek? *_*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz